Złowróżbne malowidła i
nawiedzony dom
Nowy Sącz poszczycić się może posiadaniem jednego
z najciekawszych parków etnograficznych w naszym kraju. Na
przedmieściu miasta, na stokach porosłych lasem wzgórz,
stanęła... autentyczna dziewiętnastowieczna wioska z białym
dworkiem, kapliczką przydrożną, kuźnią i kilkudziesięcioma
chatami.
Z czterech regionów ziemi sądeckiej przeniesiono tu
najstarsze i najbardziej charakterystyczne dla ludowej
architektury z tamtych stron budowle. Wyposażono je w
oryginalne sprzęty, w dawne narzędzia rolnicze i
zapomniane już przedmioty gospodarstwa domowego, którymi
posługiwały się prababki.
Dbający o autentyzm etnografowie urządzili poszczególne
zagrody w najrozmaitszy sposób: jest więc uboga chata
komornika, jest dom wiejskiego szewca, pochylona chałupka
babki-zielarki z ogródkiem, W którym rosną lecznicze rośliny;
jest kuźnia, spichrze, są wreszcie zabudowania bogatych
gospodarzy z jasnymi izbami, gdzie pękate pierzyny piętrzą
się aż po belkowane stropy, rząd świętych obrazów
podpiera powałę, a malowane skrzynie wypełniają
wyprawne, ręcznie tkane ubiory i bele bielonego na słońcu
lnianego płótna.
O każdej z chat przeniesionych do skansenu
etnografowie starali się zebrać jak najwięcej wiadomości,
przeprowadzając wywiady ze starymi mieszkańcami wsi, w których
je zbudowano.
W taki właśnie sposób dwie pracownice parku trafiły
do Wierchomli Wielkiej koło Piwnicznej, skąd przeniesiono
do Nowego Sącza bogatą łemkowską zagrodę, zbudowaną w
połowie ubiegłego stulecia.
Obejście
to otaczała w okolicy ponura sława miejsca nawiedzonego.
Podobno przed wieloma laty, być może |
|
jeszcze w
ubiegłym wieku, któryś z właścicieli zginął
tragicznie, czy popełnił samobójstwo. Odtąd w chacie słychać
było dziwne stukoty i trzaski, czasem dźwięczały szyby,
a sprzęty przesuwały się przez izby...
Zagrodę rozebrano i przewieziono do Nowego Sącza.
Na podstawie dokładnego wywiadu starano się odtworzyć jak
najwierniej wyposażenie łemkowskiej zagrody. Kiedy w
izbach stanęło już wszystko na swoim miejscu, chatę
zamknięto na klucz. Gdy po kilku dniach pracownicy parku
weszli do urządzonego z taką pieczołowitością wnętrza,
zobaczyli, że większość mebli jest odsunięta od ścian,
a niektóre drobne przedmioty leżą porozrzucane w nieładzie
na podłodze.
Czyżby wierchomlański duch przybył tu razem ze
swoją chatą i “poprawiał” teraz etnografów?
W jakiś czas potem stróż nocny parku, człowiek
wcale nie skory do jakichkolwiek przywidzeń, obchodząc
zabytkową wioskę zobaczył na kamiennych schodkach przed tą
właśnie chatą skulony ciemny kształt, przypominający
zgarbionego człowieka, siedzącego z twarzą ukrytą w dłoniach.
Gdy podszedł bliżej usłyszał jakby stłumiony płacz.
Zjawa nie odpowiedziała na jego pytania, tylko znikła...
Z siedemnastowiecznym modrzewiowym dworkiem
szlacheckim, przeniesionym do parku etnograficznego ze wsi
Rdzawa koło Bochni, wiąże się również ciekawa i
niesamowita opowieść.
Dwór ten pierwotnie należał do dóbr klasztornych
- dzierżyli go kanonicy regularni, a największa z komnat służyła
im za domową kaplicę. Ściany jej pokrywały wówczas
freski namalowane w stylu późnego baroku, a przedstawiające
sceny z Nowego Testamentu i żywotów świętych.
Kiedy
za czasów cesarza Józefa II zakon rozwiązano i posiadłość
przeszła w ręce świeckie, freski znikły pod warstwą
tynku, a dawna kaplica stała się salonem.
dalej
|