Czarna Dama z krakowskiego magistratu

  W mieście stołecznym Krakowie, przy placu Wiosny Ludów (dawniej plac Wszystkich Świętych), cofnięty nieco od ulicy, dotykając jednym bokiem krużganków starego klasztoru oo. franciszkanów, wznosi się potężny, zwieńczony ozdobną attyką gmach. Dziś mieszczą się tu biura Urzędu Miasta, kiedyś jednak była to wielkopańska rezydencja.

  Pierwszymi jej właścicielami byli Tęczyńscy herbu Topór. Po wygaśnięciu tego rodu, z początkiem wieku XVII, pałac naprzeciw kościoła Wszystkich Świętych nabyli margrabiowie Gonzaga-Wielopolscy i poddali go gruntownej przebudowie.

  W połowie lipca 1850 roku szalał w Krakowie straszliwy pożar. Największych spustoszeń dokonał właśnie na placu Wszystkich Świętych. Wówczas to spłonęło całe wnętrze kościoła Dominikanów, a także pałac Wielopolskich, z którego pozostały tylko gołe mury. Wypalony budynek zakupiło w 1850 roku miasto, a w roku 1867 pod kierunkiem Pawła Barańskiego dokonano gruntownej odbudowy, przeznaczając pałac na reprezentacyjną siedzibę władz miejskich.

  Gmach ten nie cieszy się dobrą sławą. Pałac Wielopolskich zapisał sobie f a c i n u s szkaradne - pisze w swych Miscellaneach biskup Łętowski - Tu Samuel Zborowski zabił Wapowskiego, a później i sam został na Zamku ścięty. Z tego też pałacu Andrzej Tęczyński kasztelan wojnicki, uchodząc przed wzburzonym pospólstwem, doścignięty u Franciszkanów, tam w okrutny sposób na schodach przy zakrystii został zamordowany, a w ślad za tym mordercy śmiercią ukarani byli (...)

  Ale to nic w porównaniu z tym, czego o Pałacu Wielopolskich dowiedzieć się można od starych pracowników magistrackich. 

  

  Otóż wieczorami, gdy ostatni urzędnicy i petenci opuszczą pokoje, po korytarzach pałacu krąży ubrana w czerń młoda, przecudnej urody kobieta. Zbyt wielu ludzi ją widziało, by w grę wchodzić tu mogło złudzenie, czy wręcz próba świadomego fantazjowania. Niektórzy, zmyleni czarnym strojem, nazywali ją zakonnicą, ale - jeśli wierzyć przytoczonej dalej opowieści - jej bohaterka nigdy szat zakonnych nie oblekła.

  Oto, co opowiedział nam, pracujący w Pałacu Wielopolskich od przedwojennych jeszcze czasów, stary woźny magistracki.

 - W 1952 roku odbywała się w Krakowie, w Pałacu Wielopolskich, wystawa sztuki chińskiej. Cenne eksponaty zgromadzono na drugim piętrze, a że nie ma tu żadnego zabezpieczenia, ktoś z nas pilnować musiał wystawy przez całą noc. Któreś nocy, a było to w lipcu, ja zostałem na służbie. Pełniłem dyżur razem z nocnym portierem.

  Do północy siedzieliśmy razem w dyżurce i grali w karty. Potem on poszedł na obchód, a ja zostałem sam. Byłem zmęczony, położyłem się na ławce, przykryłem zielonym suknem, przygotowanym do nakrycia stołu na jakąś uroczystość, i pomyślałem, że zdrzemnę się chwilkę, dopóki portier nie wróci.

  Ledwo jednak zamknąłem oczy usłyszałem, że ktoś wchodzi do pokoju. Była to wysoka, czarnowłosa, młoda kobieta. W pierwszej chwili pomyślałem, że to córka portiera przynosi mu kolację, ale gdy przyjrzałem się jej bliżej zobaczyłem, że jest do niej zupełnie nie podobna. Była bardzo blada, a co zdziwiło mnie najbardziej - ubrana w czarny płaszcz, mimo że było to przecież lato. Postać ta była tak realna, że zupełnie nie poczułem strachu. Chciałemsię odezwać, ale w tym momencie postać znikła. Dopiero wtedy zacząłem się bać - zrozumiałem, że musiała to być owa Czarna Dama, o której czasami wspominali starzy pracownicy.

dalej