Być może
panna ta została panią Tuczyńską z woli surowych rodziców
- nie własnej - bo między małżonkami rychło zaczęły
się niesnaski, a kiedy pan zaniku pociągnął na królewskie
wezwanie do Krakowa, pani nawiązała tajemny romans z młodym
sokolnikiem. Kochankowie spotykali się w komnacie we
wschodniej wieży, gdzie pani dla niepoznaki kazała ustawić
swe krosna i kołowrotek.
Po kilku miesiącach powrócił mąż, a że właśnie
nadeszła wiosna, czas polowań, na wodne ptactwo, lasy i
brzegi jezior wokół Tuczna rozbrzmiewać zaczęły
szczekaniem psów i okrzykami myśliwych. Pewnego dnia,
kiedy tuczyński dwór wyjechał na łowy, zdarzył się
nieszczęśliwy wypadek. Pani zamku, strzelając z kuszy do
skrytego w szuwarach stadka cyranek, trafiła sokolnika. Młodzieniec
zmarł jeszcze tegoż wieczora. Rozpacz młodej
kasztelanowej była niezmierna. Zamknęła się w swej
komnacie na wieży, nie dopuszczając nikogo oprócz starej
piastunki, przybyłej z nią jeszcze z domu rodziców.
W jakiś czas potem znaleziono ją leżącą w łożu
- była martwa. Służba szeptała, że pani sama zadała
sobie śmierć, wypijając trujący napój. Pochowano ją
jednak z należną pompą w rodzinnym grobowcu, a wówczas w
zamku dziać się zaczęły dziwne rzeczy: zza zamkniętych
głucho drzwi komnaty na wieży dochodził turkot kołowrotka.
Strażnicy obchodzący nocą zamkowe mury widzieli w oknie
wieży migocące światło. Byli też tacy, którzy
opowiadali, że w szpalerach wirydarza spotkali o zmierzchu
postać zmarłej pani, otuloną białą opończą -całunem.
Sokolnicy
zauważyli, że niekiedy wieczorem sokół, którego układał
niegdyś do polowania tragicznie zmarły sokolnik, zaczyna
trzepotać niespokojnie skrzydłami i wydawać głos, jakim
ongi witał opiekującego się nim młodzieńca.
|
|
Minęły lata - wdowiec ożenił się po raz drugi,
smutne wydarzenia być może zatarłyby się w ludzkiej pamięci,
gdyby nie zjawy: giermka z sokołem, ubranego w zielony myśliwski
strój i młodej kobiety w bieli. Pojawiały się one
jeszcze w XIX wieku, o czym przerażona hrabina Sumińska
donosiła w liście przyjaciółce.
Po ostatniej wojnie, gdy zamek był poczerniałą od
płomieni ruiną, widywano migocące wśród murów światełko.
W czasach gdy trwały prace nad przywróceniem budowli
dawnej świetności, jeden z architektów, idąc po schodach
do pokoju we wschodniej baszcie, usłyszał odgłos
przypominający turkot kołowrotka. Kiedy z nagła otworzył
drzwi - w komnacie nie było nikogo.

|