Czarny Pies z Ogrodzieńca
W pobliżu miasteczka Ogrodzieniec, na szczycie Góry
Zamkowej (504 m n.p.m.), w fantastycznej scenerii
poszarpanych i przedziwne kształty przybierających skał
wapiennych, wznoszą się największe w Polsce, a drugie
bodaj co do wielkości w Europie, ruiny starego,
gotycko-renesansowego zamczyska. Była to niegdyś gotycka
warownia, wzniesiona w XIII-XIV wieku, rozbudowana w stylu
renesansowym w wieku XVI przez Bonerów.
Ocalały z niej ruiny trójskrzydłowego kompleksu
mieszkalnego, trzy baszty, brama wjazdowa i fragmenty muru
obronnego. Po drugiej wojnie światowej zabezpieczono zespół
zamkowy jako trwałą ruinę.
Malownicze to miejsce. Mury tak zespoliły się tutaj ze skałą,
że z dala nie rozpoznasz co jest tu tworem natury, co dziełem
ręki ludzkiej. Malownicze, ale i straszne. O ruinach tych
wiele bowiem opowiedzieć mogą mieszkańcy dochodzącej
niemal pod same zamkowe mury osady Podzamcze.
Owo Podzamcze, od czasów reformy administracyjnej dzielnica
miasta Ogrodzieniec, to 46 zagród, restauracja “Pod
Zamkiem”, Dom Wycieczkowy PTTK, kapliczka i - na tym
koniec.
W nocy jednak Podzamcze staje się widownią dziwnych
wydarzeń, których bohaterem jest ogromny, czarny pies.
Pies ten, znacznie większy od jakiegokolwiek zwykłego
wilczura czy nawet bernardyna, ciągnie zawsze za sobą długi
na trzy metry, brzęczący na wybojach łańcuch i
niezmiennie zmierza ku zamkowym murom. Że nie jest to zwykłe
zwierzę świadczy fakt, że opowieści o owym psie przekazywane są w Podzamczu z pokolenia
na pokolenie.
Widywali owo tajemnicze stworzenie ojcowie i
dziadkowie obecnych gospodarzy, przed pierwszą, a nawet
przed rosyjsko-japońską wojną. Widywali go dzisiejsi
staruszkowie, gdy jako chłopcy jeszcze chodzili nocami pasać
konie na dworskiej koniczynie. |
|
Wspominali
oni, że nocą żaden koń nie ośmielił się przejść
zamkowej bramy, choć rozciągający się za nią
dziedziniec to kilka morgów znakomitej, soczystej trawy.
Relację o ogrodzienieckim Czarnym Psie przekazał
nam jeden z miejscowych rolników. -Było to chyba w roku
1963, w sobotę 25 lipca, bośmy się następnego dnia na
odpust do Giebła wybierali. Chcieliśmy wspólnie z sąsiadem
wygnać krowy na pastwisko już nocą, żeby z samego rana móc
pójść na odpust. Była już chyba jedenasta wieczorem, może
nawet później, tyle że jasno było, bo księżyc wyraźnie
świecił. Najpierw poszliśmy do mojej obory (moja chałupa
bliżej zamku stoi) i wówczas, nim weszliśmy we wrota,
zobaczyłem ogromnego czarnego psa. Strachliwy nie jestem i
psów się nie boję, ale jak zobaczyłem, że ten diabeł
ciągnie za sobą łańcuch i biegnie do zaniku, to zaraz
zacząłem uciekać. Sąsiad też uciekał. Tej nocy jużeśmy
tam nie wrócili i krów na pastwisko nie wygnali.
Odszukaliśmy drugiego świadka owych wydarzeń, który w całej
rozciągłości potwierdził opowieść, z tą różnicą,
że jego zdaniem było wtedy później, prawie dochodziła północ
(opowiada, że gdy znalazł się w domu było dobrze po północy),
a także, że pies ukazał się gdy już otworzyli drzwi
obory i że najpierw zatrzymał się, a dopiero potem pobiegł
uliczką w górę.
Obaj nasi rozmówcy nie kontaktowali się ze sobą przed
naszą indagacją, a więc wykluczyć można jakiekolwiek
celowe zmyślanie.
Zresztą o Czarnym Psie mówią także i inni
mieszkańcy Podzamcza. Wspominają oni wydarzenie, które na
wszystkich wywarło niemałe wrażenie. Otóż pewnej nocy
do ogrodzienieckiego zamku przyjechało “taksówką”
(czyli samochodem osobowym) jakieś towarzystwo z miasta -
dwóch panów i jedna pani. O dwunastej w nocy ludzie
mieszkający najbliżej murów usłyszeli dobiegający z
tamtej strony krzyk kobiecy, po czym ujrzano, jak mężczyźni
wynosili do samochodu zemdloną swą towarzyszkę. Od tej
pory nikt na zamek nocą się nie zapuszczał.
dalej
|