Upiorny Kardynał z Nieborowa

  W odległości 80 kilometrów od Warszawy, a 9 od Łowicza, na starym piastowskim szlaku łączącym niegdyś Poznań z Mazowszem, leży wieś Nieborów. W ostatnich latach XVII wieku kardynał prymas Michał Radziejowski wybudować tu kazał piękny barokowy pałac, według projektu sławnego w owych czasach architekta - Tylmana z Gameren. Dziś w pałacu mieści się Oddział Muzeum Narodowego w Warszawie. Nieborowskie muzeum i idylliczny park francuski w Arkadii, założony przed dwustu niemalże laty przez słynną elegantkę i intelektualistkę doby stanisławowskiej, Helenę z Przeździeckich Radziwiłłową, odwiedza co roku wiele tysięcy gości - jednakże tylko nieliczni spośród nich wiedzą, że w miejscu tym można nocami spotkać duchy.

  Na pierwszym piętrze mieści się pałacowa biblioteka. Niewiele się tam zmieniło od czasów, gdy kardynał-bibliofil spędzał nad książkami długie godziny. Te same meble z ciemnego drewna, purpurowe obicia naśladujące siedemnastowieczne kurdybany. Naprzeciwko drzwi wisi nadnaturalnej wielkości portret prymasa, który w roku 1698 kazał malować się włoskiemu artyście Giovanniemu Palloni. Kardynał siedzi na tle biblioteki w głębokim fotelu, jedną rękę oparł na rzeźbionej poręczy, drugą sięga po srebrny dzwonek stojący na stole.

  Kurator nieborowskich zbiorów opowiadał nam, że dźwięk tego dzwonka słyszeli niejednokrotnie pracownicy muzeum i osoby, którym przyszło wieczorami przesiadywać w pałacowej bibliotece.

  Pewnego wieczoru, przebywający w Nieborowie profesor Stanisław Lorentz, dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie, pisał artykuł, korzystając z nieborowskiego księgozbioru.

Zatopiony w pracy nie spostrzegł, że zbliża się północ... Naraz usłyszał dźwięk dzwonka - najpierw z sąsiedniego pokoju, potem całkiem blisko... Jednocześnie jakaś niewidzialna ręka rozkołysała ciężki kryształowy żyrandol, wiszący nad jego głową. Sławny uczony uznał, że... najwyższy czas udać się na spoczynek.

  Jeszcze bardziej zdumiewająca historia wydarzyła się w Nieborowie pewnej lipcowej nocy 1973 roku. W muzeum zamknięto już wszystkie okna, na drzwiach założono plomby. Przy wejściu usiadł dyżurny strażnik... Wszędzie było cicho i ciemno.

  Dochodziła już chyba godzina pierwsza po północy, gdy naraz pałacem wstrząsnął straszliwy huk dochodzący z biblioteki. Strażnik szybko otworzył drzwi i zapalił światła. Na podłodze leżało roztrzaskane zwieńczenie wielkiego, stojącego zegara, a z portretu znikła wyniosła postać kardynała...

  Przerażony tym strażnik szybko zbiegł na dół, wołając kolegę. Obudzono kustosza i wszyscy trzej pospieszyli na pierwsze piętro.

  Jeden ze strażników był blady, ręce mu drżały, mówił coś szybko i bezładnie, nie chciał przekroczyć progu biblioteki. Kustosz wszedł więc tam z drugim strażnikiem; wszystkie meble stały na swoich miejscach, kardynał Radziejowski spoglądał z portretu, ale... masywne, ważące ponad 80 kilogramów zwieńczenie angielskiego zegara, rzucone jakąś tajemniczą siłą, leżało na posadzce.

  Rano przeprowadzono wizję lokalną - zegar przymocowany był do ściany metalowymi zaczepami, dla bezpieczeństwa zaklinowanymi. Zwieńczenie ważyło ponad 80 kg i - aby je zdjąć - trzeba by dwu silnych mężczyzn. Strażnik, zabrany do szpitala w stanie nerwowego szoku, twierdził, że widział w kącie biblioteki wysokiego mężczyznę w purpurowych szatach i w piusce na głowie...

dalej