- Było to w
połowie lipca 1976 roku - opowiada opiekujący się basztą
pan Piotr J. - Nad Łagów nadciągnęła gwałtowna burza.
Pracownica, która pełni dyżury na szczycie baszty, uciekła.
Zostałem zupełnie sam. W pewnej chwili usłyszałem z góry
baszty jakiś jękliwy głos.
Ktoś żalił się w nieznanym mi języku, ale chyba było
to po grecku. Poszedłem na górę. Przed
żelaznymi drzwiami, tam gdzie przechodzi się z nowej klatki schodowej
do wnętrza baszty, ujrzałem ogromną czarną postać, a
wokół płomyki ognia. Nie mogłem się jej bliżej
przyjrzeć, było bowiem bardzo ciemno. Burza tego wieczoru
była wyjątkowo gwałtowna, wyraźnie jednak słyszałem
ten jękliwy głos, który jak gdyby prosił o coś. Próbowałem
się porozumieć po niemiecku, francusku, bez skutku. Z
uderzeniem pioruna postać nagle znikła. I wtedy właśnie
przypomniałem sobie o zachowanych dokumentach z ubiegłego
stulecia, o których opowiadała mi żona, od lat
działająca w Towarzystwie Przyjaciół Łagowa i zbierająca
wszystko, co dotyczy dziejów zamku i miasteczka.
Warto tu dodać, że o pojawiającej się w zamku
zjawie rycerza opowiadali recepcjonistkom hotelu niektórzy
goście; one jednak nie brały tych opowieści poważnie,
nie wiedziały bowiem o wydarzeniach z ubiegłego stulecia.
Co jednak ciekawe - łagowski Rycerz w Płomieniach
pojawia się tylko wiosną i latem, a ukazuje się wyłącznie
mężczyznom. Żadna kobieta, jak dotychczas, nie przeżyła
w łagowskim zamku spotkania z pokutującym joannitą.
|
|
|