Czerwony upiór z Grodźca
W odległości kilkunastu kilometrów na północny
zachód od Złotoryi rozciąga się kraina łagodnych pagórków,
zwana Pogórzem Kaczawskim. Na szczycie wysokiej góry
bazaltowej (389 m n.p.m.), o zboczach porośniętych pięknym
liściastym lasem, wzniesiono przed wiekami warowny gród.
Historia Grodźca sięga głęboko w przeszłość.
Istniał tu wczesnohistoryczny gród Bobrzan, a już w połowie
XII wieku gród kasztelański; na przełomie XV i XVI wieku
legniccy Piastowie wznieśli na miejscu grodu potężny,
gotycki zamek, przebudowany w XVI wieku na renesansową
rezydencję, według projektu Wendela Rosskopfa.
Zniszczony podczas wojny trzydziestoletniej,
odbudowany w początkach XX wieku, był on kolejno: siedzibą
kasztelanów Bolesława Krzywoustego, gniazdem rycerzy rozbójników,
grabiących bezlitośnie kupieckie karawany ciągnące na słynne
śląskie targi do Wrocławia, renesansową rezydencją
legnickich Piastów i posiadłością wzbogaconego berlińskiego
kupca. Przed ostatnią wojną mieścił się w nim luksusowy
hotel. Zamek spłonął wiosną 1945 roku i przez lat
kilkanaście potężne, sczerniałe od ognia mury powoli
niszczały, stając się siedliskiem puchaczy i nietoperzy.
Dziś, dzięki wysiłkom długoletniego opiekuna i
kustosza zamku pana Mieczysława Żołędzia, z zawodu
plastyka, który starał się zainteresować losem pięknego
zabytku władze wojewódzkie, restaurowany zamek powraca do
dawnej świetności.
W ciągu stuleci
wielokrotnie zmieniali się panowie na Grodźcu, jeden tylko
pozostał w tych murach na zawsze: widmowy rycerz, zwany
Czerwonym Upiorem, którego spotkać można błądzącego
nocami po zamkowych komnatach i wewnętrznym dziedzińcu. |
|
Kościotrup w zbroi i długiej, purpurowej opończy
pojawiać się miał już w czasach legnickich Piastów. Upiór
ten przestraszył podobno również budowniczych, którzy na
rozkaz berlińskiego dorobkiewicza, Hansa Beneckiego,
restaurowali zamek w początku XX wieku. W latach
powojennych, wędrujący na zachód polscy osadnicy widzieli
wyraźnie upiora, stojącego na szczycie najwyższej baszty;
ogień rozpalonego na dziedzińcu ogniska zapalał migotliwe
błyski na jego zbroi.
Ostatnim, który zetknął się z widmem, w bardzo
dziwnych zresztą okolicznościach, był wspomniany już
kustosz zamku, który przed kilkoma laty urządził w
komnacie rycerskiej wystawę swoich obrazów, sam zaś
nocował obok, w małym sklepionym lamusie, służącym
niegdyś za areszt.
Trapiły go dziwne,
niespokojne sny... Widział ciąg zamkowych komnat, przez które
przesuwał się bezszelestnie jakiś wyniosły cień. Pewnej
nocy ów cień zbliżył się i - przybrał postać rycerza
w długim płaszczu barwy krwi, zarzuconym na zbroję. Zjawa
weszła do komnaty rycerskiej, zbliżyła się do ściany,
na której wisiał obraz przedstawiający pejzaż z zamkową
górą, uniosła zakutą w żelazo prawicę i... obudził
kustosza brzęk tłuczonego szkła. Zerwał się z posłania
i otworzył drzwi do sali rycerskiej. Zanim jednak znalazł
w ciemnościach kontakt upłynęła krótka chwila, w czasie
której słyszał wyraźnie odgłos ciężkich kroków,
oddalających się przez zamkową sień. Zapalił światło.
Obraz widziany we śnie leżał na podłodze wśród odłamków
rozbitego szkła, a ciężkie dębowe drzwi prowadzące do
sieni były uchylone.
Trudno dziś z całą pewnością stwierdzić, który
z rycerzy Raubritterów, dzierżących niegdyś Grodziec,
pokazuje się w zamkowych komnatach. Niejeden z nich poległ
w czasie łupieskiej wyprawy, niejeden z wyroku książęcej
sprawiedliwości położył głowę pod topór kata na rynku
w pobliskim Lwówku Śląskim czy Legnicy.
dalej |