Błazen z Bolkowa

  Nad malowniczym śląskim miasteczkiem Bolków, na urwistym wzgórzu, u którego podnóża toczy swe wartkie wody Nysa Szalona, wznosi się jeden z piękniej położonych zamków polskich. Zbudował go w XIII wieku Bolko I, książę świdnicko-jaworski, dobry gospodarz i przewidujący strateg, dbały o ufortyfikowanie swej ziemi pasem obronnych warowni. Odtąd - dopóki śląską ziemią władali Piastowie - w Bolkowie utrzymywano zbrojną załogę. W tej właśnie twierdzy, około połowy XIV wieku, wydarzyć się miał dramat, opisywany przez wielu kronikarzy zajmujących się dziejami Śląska.

  Kilkuletni syn i następca ówczesnego władcy księstwa - Bolka II zwanego Małym - zginąć miał tragicznie, uderzony przypadkowo kamieniem przez nadwornego błazna. Sprawcę śmierci następcy książęcego tronu ścięto obok miejskiej bramy, a w miejscu, w którym nieszczęsny błazen położył głowę pod katowski topór, postawiono kamienny krzyż.

  Tragicznie zmarły książę był jedynym dzieckiem Bolesława Małego i jego żony Agnieszki Austriackiej, toteż gdy Bolko II w lipcu 1368 roku zakończył życie, spory szmat śląskich ziem piastowskich przeszedł w 1392 roku, na mocy wcześniejszego układu, pod berło czeskich Luksemburgów. W roku 1540 kolejni właściciele Salzowie, kazali przebudować stara twierdzę według reguł renesansowej sztuki fortyfikacyjnej, a pracami budowlanymi kierował nie byle kto, bo sam sławny architekt Jakub Parr.

  W czasie wojny trzydziestoletniej zamek oblegali i zdobyli Szwedzi. Od roku 1703 aż do kasaty zakonu w 1810 roku, zamek należał do cystersów, później przeszedł na własność państwa.

Mury piastowskiej twierdzy dziś jeszcze zdumiewają swym ogromem. W odremontowanym skrzydle zamku mieści się Oddział Muzeum Narodowego we Wrocławiu.

Podobno późnym wieczorem, gdy księżyc wypłynie na niebo, a sowy gnieżdżące się w basztach i strzelnicach zaczną pohukiwać, wzdłuż zamkowych murów przesuwa się bezszelestnie cień w rogatym, błazeńskim kołpaku. To - jak głosi legenda - duch błazna wraca na miejsce swej zbrodni.

  Przed dziesięcioma laty pewien mieszkaniec Szczecina odbywał praktykę studencką w Świdnicy. Pewnego dnia po południu wybrał się do Rolkowa. Miasteczko i zamek urzekły go do tego stopnia, że postanowił tu przenocować i dopiero rankiem powrócić do Świdnicy. Po pięknym dniu nadeszła ciepła, księżycowa noc. Spacerował czas jakiś uliczkami miasteczka, a potem postanowił wspiąć się na zanikową górę, by wąską ścieżką wzdłuż murów obejść warownię dokoła.

  W świetle księżyca widok rozpościerający się z zamkowej góry był niezwykły i urzekająco piękny. Stał więc chwilę patrząc, a potem zaczął iść w stronę zamkowego dziedzińca. Nagle wydało mu się, że chmura przesłoniła tarczę księżyca, podniósł więc głowę: niebo było jasne i pogodne, ale tu w dole zaczęło się jakby ściemniać. Zdawało się, że od zamkowej baszty oderwał się jakiś cień i przesuwa się wzdłuż murów. Jego kontur, podobny do mężczyzny w rogatej czapce, ostro odcinał się od oświetlonego księżycem dziedzińca. Cień rósł, czyniąc wrażenie, że przesłania jasno świecący księżyc.

  Student obserwował to zjawisko raczej z zaciekawieniem niż strachem, kładąc je na karb optycznego złudzenia, a nie działania sił nadprzyrodzonych. Zerwał się wiatr, drobne kamyki posypały się z zamkowych murów, jeden z nich uderzył go boleśnie w ramię, wtedy dopiero ogarnął go jakiś dziwny niepokój. Szybko wyszedł z zaniku i nie oglądając się za siebie zbiegł z zanikowej góry.