Chorągiew księcia Albrychta wysłana była na wyprawę i całkiem w boju wyginęła. Książę kanclerz nic jeszcze o tym zdarzeniu nie wiedział, gdy raz z wieczora, modląc się u kominka ujrzał przed sobą jednego z towarzyszów chorągwi, który stał przed nim w milczeniu. nie śmiejąc przeszkodzić modlitwom i po cichu drewka na kominek przykładał.
-Co tu robisz? - zapytał go kanclerz ujrzawszy.
-Przyszedłem ci oznajmić, żeśmy wszyscy na placu polegli.  Szczęściem żaden z nas do piekła nie poszedł, lecz wielu w czyścu pokutuje. Byleś tylko chciał, możesz nam dopomóc. Każ się za nas modlić. Aleby zaś modły nie szły na próżno, dam ci znak, książę. W staw zamkowy każ kilka razy sieć zarzucić: póki ta grzęznąć będzie, i my jeszcze grzęznąć będziemy; gdy wolno wyjdzie, już i my wolni wyjdziemy.
Za trzecim zarzuceniem sieć lekka wyszła.